Na początek, zanim przejdę do fotoreportażu, bo nie chce mi się pisać, chciałam oznajmić, że u nas wiosna.
To tak. W związku z siedemnastoma stopniami dnia dzisiejszego, wybrałam się ja na spacer gigantyczny z dziewczynami z pokoju obok, bo Siewier lekko zaniemógł. Pierwszy przystanek, Centralna avtogara Serdika, czyli autobusowy dworzec, z którym wiążą się wspomnienia sprzed dwóch lat, niby nie jakieś szczególne, ale zawsze się człowiek uśmiechnie.
 |
No dobrze, dworzec jest po lewej stronie, ale tutaj kolejna z wielu grup protestujących, musiałam uwiecznić. |
 |
Sprzed dwóch lat, dziś nie zrobiłam. |
Chciałam tylko wspomnieć, że wszyscy myślący o dworcach autobusowych w stylu naszych polskich, powinni zapomnieć o tym, co znają. Nie jest to szczyt nowoczesności, budynki nie są ze szkła i stali, ale! Nie ma żuli. Nie ma psów. Nie ma brudu. Toalety są czyste, jest w nich papier. No i knajp jest sporo, nie śmierdzą, nie są podejrzane, jeśli chodzi o dworce autobusowe, wygrywa Sofia.
 |
Oto dzisiejsza ja, żenujące zdjęcie z piwem, wiem. Dredów nie ma, bo ciężko. |
Dalej spacerując, zebrałam część materiału (jak to poważnie brzmi) na jakieś kolejne dwie notki, ale teraz konkretnie. Handel. O sklepach nie ma co mówić, jakie są, każdy widzi i jeśli chodzi o supermarkety, nie ma żadnej różnicy. Oprócz cen. Niby cyferki są takie same, ale 1 lev = 2 zł. Bułgaria jest okrutna dla swoich obywateli, to na pewno. Dla mojej kieszeni również. Noale. Jak się w Sofii sprzedaje? Różnorako. Na ulicy pełno stoisk, najczęściej okazjonalnych, co można zobaczyć w notce poprzedniej. Przed dniem kobiet pełno, teraz wróciła wiosna, więc kwiaty nadal kupić można.
 |
Przy stacji metra Lvov most (Most Lwów, jak łatwo się domyślić), pan sprzedaje kwiaty |
 |
Pani pod Uniwersytetem sprzedaje chusteczki i słodycze, w oddali stragan z książkami, tych w Sofii też jest pełno. |
Na uwagę i na miłość największą, zasługuje też Ženski Pazar, którym po raz już kolejny denerwuję wszystkich przyjaciół w Polsce, bo proszę. Niedawno się skończył jeden z sezonów pomarańczowych, kiedy kupowałam kilogram za 1,40 zł. Dziś kilo mandarynek za 2 zł. Nie, nie są kwaśne, są super.
 |
Rzadko coś mnie tu coś dziwi, ale stoisko ze "Skarą" (grillem) połączone ze sprzedażą okularów, jednak wprawiło mnie w zdumienie. |
 |
Wszystko należy do jednej pani. |
 |
Stoiska z bakaliami (Jadki) są tu powszechne. Orzechy, migdały, suszone owoce, nasiona, Bułgarzy baaardzo to lubią, chociaż mnie wrodzone skąpstwo już od trzech tygodni nie pozwala kupić suszonej żurawiny. |
 |
Trzeba jednak przyznać, że wygląda dość obskurnie, a dziury w ulicy przerażają nawet Polaków. |
 |
Banicowy zaułek, też wygląda odstraszająco, ale to chyba najlepsza banica w Sofii. Dwa lata temu były przyczyną mojej klęski (+10 kg, jeeej). |
 |
Pan karmiący gołębie. |
 |
Powiedzmy, że "lepsza" część, już pod dachem, ceny ociupinkę wyższe, ale też fantastyczne |
I zewsząd dobiegają krzyki, wołania, że papierosy, że trzy sałaty edno levcze, że świece do cerkwi, klapki, ubrania, garnki, łańcuchy i siekiery, że cały świat tu jest, tylko zechciej kliencie podejść i się zainteresować.
Z kolei w ścisłym centrum, na placu Aleksandar Nevski mamy hmm... Coś. Nie nazwałabym tego pchlim targiem (chociaż tak wygląda) bo jest przeznaczony właściwie dla cudzoziemców. Wszyscy zagadują po angielsku, a jak odpowiadamy po bułgarsku, to są bardzo szczęśliwi i jeszcze bardziej chcą wcisnąć... No właśnie. Co? Na przykład zapalniczki z Wehrmachtu. Żelazne krzyże. Futrzane czapy z sierpem i młotem. Ordery z symbolami III Rzeszy i ZSRR. W cenach kosmicznych, chociaż któregoś razu pani opuściła nam cenę do 10 leva za dwie zapalniczki, jedna z symbolem SS, druga Wehrmachtu. Oczy wychodzą na wierzch.
 |
Pies towarzyszący. Opuścił nas dopiero, kiedy wsiadłyśmy do autobusu. |
A tuż obok ikony, koronki, dywany, obrazy czy matrioszki.
 |
Te duże kosztowały 240 leva. Umieram po wielokroć. |
Także tak. Co miałam napisać, napisałam, zdjęciami się pochwaliłam, a na koniec jeszcze rozbrajający balon, który przywitał mnie dziś rano z okna akademika. Od razu podeszłam do tego dnia pozytywnie.
Ej, te stoiska z bakaliami to fajna sprawa! Dobra, osobiście za bakaliami nie przepadam, ale jak się w Bułgarii mieszka od urodzenia i od urodzenia przechodzi koło takich licznych stoisk, to siłą rzeczy większość narodu będzie to jeść (albo w domu, albo po drodze, jako przekąskę), więc można by się pokusić o stwierdzenie, że wpajane są ludziom nawyki zdrowego jedzenia. Nie wiem, może myślę pokrętnymi ścieżkami, a nie jestem do końca świeża (piątek przeżyłam na trzech godzinach snu, a i teraz nie odespałam tak, jakbym chciała, no i się nachodziłam cały dzień), więc mam tylko nadzieję, że łapiesz związek powyższego komentarza, chociażby odrobinkę. A jak nie łapiesz - to daj mi parę dni, jak wreszcie zacznę myśleć jasno, to pewnie wytłumaczę to lepiej. :P
I weź, nadal maduję za tę pogodę, mimo że żadna z nas nie ma na nią wpływu. :P